Jak Niemożliwe, staje się Możliwe.

Posts tagged ‘Patrzę/Widzę’

Różnica.

Z okazji Jego 26 urodzin, postanowiliśmy wybrać się na najbliższą Kuala Lunpur wyspę, celem: a)zdobycia odrobiny opalenizny, b)zasmakowania świeżych owoców morza, c)przeżycia niewielkiej przygody, d)doświadczenia odrobiny tropiku (jako część prezentu urodzinowego).

Zapowiadało się ciekawie – dobra lokalizacja bazy, niewielkie ceny, uprzejmi ludzie. Wyspa Pagkor, niewielkich rozmiarów, ciekawiła różnorodnością i bogacwem. Niestety, również morze, obfitowało w różnorodność… śmieci.

Szokujące jest, jak ludność zamieszkująca wyspę, charakteryzowaną jako „brama do Edenu”, potrafi olać największą jej wartość – przyrodę. Oczywiście – barów, straganów, sklepików sprzedających wciąż tą samą tandetę, hosteli i ofert wycieczek łodzą – miliony. Śmietników, sprzątających plażę – zero.

Rozumiem, że wyspa leży tuż przy dużym porcie. Rozumiem, że wypływająca z kontynentu rzeka, niese ze sobą dużo śmieci. I rozumiem, że utrzymanie wyspy w porządku jest dużym wyzwaniem, przy tak dużej liczbie odwiedzin. Ale do cholery – na co idzie „klimatyczne”, dodatkowe 6% turystycznego podatku. Ja po sobie sprzątam. Nie wyrzucam butelek do wody, z braku śmietników znoszę papierki do hotelowych recepcji. To nie my, turyści, zaśmiecamy otoczenie – wkońcu jesteśmy tu, żeby zasmakować „Edenu”.

Pojęcie ekologii, segregacji, recyklingu, zanieczyszczenia, toksyczności śmieci – zdaje się tu nie istnieć. I faktycznie – zapytani o to, co robią ze śmieciami, odpowiadają – „no, wywalasz i już”. Jakby nie patrzeć, w Polsce też stosunkowo niedawno pojawiło się hasło „Segreguj, oddaj do recyklingu”. Wyrzucania gumy na chodnik, też trzeba było się oduczyć. Może to kwestia czasu.

Forsa na to jest. Mają już w Malezji wspaniałe autostrady, pociągi i klimatyzowane autobusy. Mają własną markę samochodu, za majątek sprzedają Singapurowi wodę. Mają turystów, gotowych zapłacić każdą sumę, za choć spojrzenie na niezamowite zabytki, rezerwaty czy rafy. Mają McDonalda i KFC. Są uczelnie wyższe, młode uniwersytety. I mają muzułmanów, dzięki którym na alkohol jest 85% akcyzy (sic!). Stabilny wzrost gospodarczy, bogacący się ludzie, urbanizacja. Dlaczego więc problem zaśmieconych ulic – wciąż istnieje. Czy od zachodu, uwielbianej tutaj Europy, nie można nauczyć się również dbania o środowisko. Ciakawe, czy znajdę tu, choć jednego, eko-świra Malaya, co przywiązał by się do bananowego drzewa?

Na czym jednak polega różnica? Nie zrobiło to na mnie tak wielkiego wrażenia, dopuki On, nie zaczął komentować każdego porzuconego papierka. Kiedy przy przeglądaniu zdjęć z wyspy, kazał wywalić wszystkie te ze śmieciami. Czyżby „Forest” zaczynał nabierać kolejnego znaczenia?? J To On w końcu, wytykał palcami wszystkie szczury i karaluchy (od 8 do 3 cm), analizował warstwę korzucha w porcie i odpuścił nurkowanie w mętnej wodzie.

Skłamałabym, mówiąc, że mi to nie przeszkadza. Po prostu, złapałam się na tym, że to ignoruję. Dla świętego spokoju. Z przyzwyczajenia. Bo widziałam gorzej, brudniej, bardziej śmierdząco. Przeżyłam 4 tygodniowy strajk śmieciarzy w Palermo, a tam śmietniki trzyma się przy głównych ulicach, od frontu, „dla wygody”. W 35*C, po 2 dniach, śmieci same zaczynają się przemieszczać. Tu jest podobnie, może za którymś razem ruszający się śmieć nie robi już takiego wrażenia J  Widziałam Kambodżę – śmierdzące Phnom Pehn, szare wody Tonle Sap, Tajski Bangkok – z warstwą smogu w powietrzu i korzucha na wodzie tak dużą, że nie ma szans na życie. Człowiek się przystosował – w końcu to jego „zasługa”.

Kuala Lumpur, Malezja, nie są (aż) takie „brudne”. On jeszcze tego nie wie. Ale dobrze jest mieć przy boku kogoś, kto nie pozwoli się przyzwyczaić. Bo nie wolno się przyzwyczajać.  Dbajmy o naszą Ziemię, bo chcę (chcemy, prawda?) jeszcze zobaczyć prawdziwą wyspę Edenu.

(*opracowanie tego wpisu na język chiński, malajski i angielski, oraz jego rozpowszechnienie wśród lokalnej i globalnej społeczności – w planach  wkrótce)

 

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

 

 

PKP – Przegląd Kreatur Podróżnych

W ciągu ostatnich kilku miesięcy, było mi dane powrócić do studenckiej radości, jaką jest przemieszczanie się pociągiem. Nasze narodowe linie przewozowe, gwarantują pasażerom stały dopływ rozrywki – niewielka liczba wagonów, ogrzewanie w lipcu, wielogodzinne opóźnienia i pozamykane toalety. To wszystko jest niczym, w porównaniu z przyjemnością, jaką gwarantują nam współpasażerowie. I w takim właśnie gorącym, opóźnionym pociągu siedzę i opisuję, nasze wspaniałe społeczeństwo polskich Kreatur Podróżujących.

1.       Megaloman Niewrażliwy

W ostatnich latach występuje liczniej i głośniej. W boomie tanecznego szaleństwa często spotykany  w mutacji matująco-nawilżającej. Najpopularniejszy w odmianie techno, metal lub hip-hop/rnb. Starsze, dłużej żyjące odmiany dzielą się z współpodróżnikami muzyką klasyczną i starym dobrym rockiem. Bez względu na wielkość słuchawek czy moc sprzętu, obdarowuje hojnie melodiami czasem podśpiewując. Jedyny sposób na przetrwanie wielogodzinnej podróży to własny zestaw audio lub modlitwa o szybkie wyczerpanie baterii.

2.       Matka Polka Podróżująca

Kanapki, soczki, obierane ogórki, herbata w termosie i wafelki – to obowiązkowe elementy godzinnej nawet podróży.  Bez względu na ilość posiadanych dzieci, Matka Polka ma ze sobą kosz pełen smakołyków. Chętnie obdarowująca. Mylnie przekonana, że młode dziatki w podróży spalają nieokreślone ilości energii – chętnie uzupełniająca braki niezliczoną ilością kanapeczek, jajeczek, pomidorków, kotlecików i cukiereczków. Gatunek na wyginięciu. Współczesna, młodo-pokoleniowa Matka Podróżująca musi mieć zapas baterii do GameBoy’a i chipsy w 4 smakach.

3.       Kolonista Terrorysta

Spotykany wyłącznie w dużych, zorganizowanych grupach. W zarezerwowanych przedziałach, po 10 osób, cisnący się, rozwrzeszczany, rozbiegany i pełen pomysłów. Synchronizacja następuje tylko przy wycieczkach do toalety czy sąsiednich przedziałów. Migracje skuteczne i nieustanne. Odnoszące sukcesy w terroryzowaniu nie tylko opiekunek, ale i pasażerów 3 sąsiednich wagonów. Najczęściej spotykane w odmianach (w zależności od wieku): nie-śpiących, płci-walczących, cichcem-przeklinających i telefonami-z muzyką-szpanujących. Bezwzględnie unikać.

 4.       Spacerowicz Pospolity

Taktyka Spacerowicza opiera się na kilku prostych zasadach: usiąść przy oknie, wyczekać aż współpodróżnicy zasną, ruszyć ku rozprostowaniu kości. Szczególnie uciążliwy przy załadowaniu pociągu 210% (w Polsce w okresie maj-wrzesień oraz podczas wszystkich religijnych i państwowych świąt). Przechadza się to do toalety, to do okna, to do kolegi zauważonego w ostatnim wagonie pociągu. Odmiany wyższe posiadają dodatkowe obuwie-kapcie zwiększające komfort przemieszczania oraz obwieszczające „klapaniem” nadejście. Jedyną formą walki jest udawanie silnego snu – poświęcenie, który doceni cały wagon drzemiących w korytarzu..

5.       Randkowiczka Strojna

Kreatura wyjątkowo barwna i ciekawa. Zawsze ubrana w najpiękniejsze stroje. Dekolty, mini spódniczki, pępki i rozwiane włosy. Obowiązkowo obcasy i brzęcząca biżuteria. Niespotykana bez makijażu i długich pomalowanych paznokci. Najprawdopodobniej w pociągu szuka samca lub do samca jedzie. Zawsze prosi o pomoc przy bagażach, miejsce siedzenia dobiera na podstawie atrakcyjności, wieku i dobytku pozostałych pasażerów. Najciekawiej obserwować wczesną wiosną. Często spotykana w parach (tzw. „Psiapsióły Strojne Polujące”)

6.       Multi-bagażowiec Wielki

Podróżuje pojedynczo lub w niewielkich grupach. Bez względu na ilość podróżujących, na jednego osobnika przypada zazwyczaj jedna wielka waliza, plecak, plecaczek, walizeczka na kółkach, torba sportowa, koszyczek i torebka XXXL w przypadku samic. Osiedlenie zawsze wymaga zaangażowania przypadkowych współtowarzyszy. Osobnik wyjątkowo niesamodzielny. Brak umiejętności planowania – gazety, przekąski, napoje, telefon, książkę czy sweter ma zapakowane w kilku różnych torbach. Najbardziej męczący podczas wysiadania w późnych godzinach nocnych – pełne wybudzenie i reorganizacja przestrzeni nieuniknione.

7.       Współtowarzysz Senny

Podróżnik szczęśliwy – zasypia 5 min po uruchomieniu silników, wybudza się na szturchnięcie do wysiadki pilnującej koleżanki lub partnera. Podróż mija mu szybko i przyjemnie. Osobniki podróżujące samotnie często czule przytulają się do obcych lub do szyb. Właściwie nieszkodliwy, zdarza się jednak odmiana chrapiąco-pierdząca, gadająca przez sen lub śpiąca tak twardo, że nawet konduktor nie jest w stanie delikatnie wyegzekwować biletu. Rozrywka obserwacji rozluźnienia mięśni i opadającej głowy – gwarantowana.

8.       Zmarzlak Całoroczny

Osobniki w większości wiekowe, z pewnymi wyjątkami młodych-chorowitych. Zimą charakteryzuje się szalikiem, czapką i zapiętą kurtką, szczelnie obadulony/a nawet przy palącym ogrzewaniu. Energię kumuluje by w odpowiednim (przedwczesnym) momencie nakrzyczeć na przechodzącego, że nie zamyka drzwi.  Latem, nawet przy 8 osobach w przedziale, palącym słońcu i 30*C za oknem, nie pozwoli uchylić drzwi, a tym bardziej okna. Wiecznie narzeka na przeciągi, osobniki bardziej nieśmiałe znacząco, z teatralnym rozmachem ubierają bluzy, kaszlą i podrygują. Skutecznie zwalczany przez Spacerowicza lub Kolonistę – prowodyrów ciągłych przeciągów.

9.       Młodzieniaszek Swobodny

Właśnie wyjechał na pierwsze, wolne od rodzicielskich oczu, wakacje. W grupie znajomych równie wyswobodzonych. Radość bezgraniczna objawia się w języku jedwabistym, oprocentowanych trunkach, dzielonych papieroskach i niebezpiecznych związkach. W drodze na biwak, spływ, trekking, plażę lub festiwal. Charakteryzuje się dużą tolerancją na dyskomfort jazdy, wyznając zasadę im ciaśniej tym weselej. Młodym podróżnym gwarantuje powiew świeżości i nastoletnich wspomnień, starszych irytuje i obraża. Występuje w mutacjach złotej, harcerskiej, znudzonej, pijącej i wściekłej.

10.   Telefonistka Raportowa

Przypadek głośny, wścibski i popularny (we własnym mniemaniu).Występuje głównie samotnie. Mijający za oknem krajobraz, urozmaica raportowaniem koleżankom, rodzinie i narzeczonym, wszelkie szczegóły – pogodę, rodzaj zalesienia, samopoczucie, dramaturgię jazdy, wygląd współpasażerów. Szczegółowe opisy uzupełnia wybuchami śmiechu i zapowietrzaniem. Najważniejsza zasada by każdemu rozmówcy opowiedzieć dokładnie to samo, jest to forma uczciwości gatunkowej. Osobniki męskie występują w dwóch rodzajach – biznesowej i zakochanej – traktując czas podróży na załatwienie spraw niecierpiących zwłoki (częstym brakiem zasięgu usprawiedliwiając koniec niezręcznej rozmowy.

11.   Okularniczek Poczytny

Droga jest dla niego/niej czasem na nadrobienie zaległości czytelniczych. Na stoliczku czekają więc 3 tomy sagi fantastycznej, słownik języka obcego, magazyny wszelakie i segregatory notatek. Pieczołowicie rozkłada wyżej wymienione, obmyśla plan lektury, wyciąga okularki, otwiera książkę i … zasypia. Wyjątkom udaje się przebrnąć przez magazyny, ewentualnie notatki i opis książki z okładki. Odmiany Podrywacza Intelektualisty i Bizneswoman Się Kształcącej wyjątkowo zabawne podczas obserwacji. Rzadko dzielą się lekturą. Jednostki posiadające jedną wielką księgę wciągającego kryminału charakteryzują się natomiast niewielką wrażliwością na bodźce świata zewnętrznego.

12.   Wygodniczek Dwumiejscowy

W szczycie ruchów turystycznych osobnik zwalczany, aczkolwiek pospolity. Z satysfakcją zajmuje dwa miejsca w przedziale, ignorując spojrzenia kwitnących na korytarzu. Na zapytanie „Czy to miejsce jest zajęte?” reaguje sennością, głuchotą lub kłamstwem. Udoskonala techniki na „cenny bagaż”, „bolący kręgosłup” czy „śmierdzące stopy”. Rzadko spotykane dobrowolne odstępstwa obserwujemy przy kontakcie z atrakcyjną płcią przeciwną. Zwalczany upierdliwością, znaczącym pochrząkiwaniem lub w konfrontacji-werbalnej-nieprzyjemnej.

13.   Gadżeciarz Szpanujący

Telefon, komputer, odtwarzacz mp3, tablet, gra i e-book – elementy rozpoznawcze gatunku. Wielość gadżetów nie determinuje siły szpanu – czasem jeden e-lement wystarcza do uzyskania odpowiedniej siły rażenia. Spotykany w odmianach strachliwej-nieśmiałej i chętnej-przemądrzałej (zainteresowaniu mogą się czegoś od tych drugich ciekawego dowiedzieć i nauczyć). Odpalają swe maszyny nowej generacji by grać w pasjansa, przeglądać biblioteki lub próbować łączyć się z internetem. Silnie uzależnieni od stałych dostaw prądu. Gatunek ciekawy i nieszkodliwy.

14.   Palacz Nonszalancki

Trudny do wypatrzenia, łatwiejszy do wyczucia. Pod kamuflażem małego pęcherza popala w toalecie mentolowe, zagryza gumą do żucia i wietrzy korytarze. Odmiany towarzyskie szybko rozpoznają sprzymierzeńców i opanowują korytarzowy przedsionek. W społeczeństwie polskim trudne do wytępienia, z dużym prawdopodobieństwem ataku celem obrony swoich dymiących praw. Przy coraz silniejszych walkach rządu z biernym paleniem, Palacz świadomy łamania przepisów, nonszalancko udaje, że z dymkiem i odpałkami w wagonie, nie ma nic wspólnego.

15.   Konduktor Wkurzony

Bez względu na typ pociągu , trasę linii czy porę jazdy – zawsze można jego/ją spotkać. Prowokowany upierdliwością podróżnych, opóźnieniami, zimnem/upałem i niską płacą – pracę swą wykonuje przyodziany w czerwone barwy wojenne. Opryskliwy, zimny, trzaskający i niedoinformowany. Pot i zmęczenie wprost proporcjonalne do procentu przepełnienia wagonów. Jedyny sposób uniknięcia bombardowania spojrzeniem, to ciągła gotowość do sprawdzania biletów, nie zadawanie pytań o długość opóźnienia i niewielki, pełen zrozumienia, uśmiech.

Jaką ja jestem Kreaturą? Wredną! A typem podróżnym, można się przekonać tylko dzieląc ze mną przedział. : )

Ps. W duchu słońca i wakacji, wszystkim Wam życzę udanych podróży i ciekawych doświadczeń. Jeśli spotkasz nowe gatunki Kreatur Podróżujących – napisz, wzbogacimy Przegląd o Twoje obserwacje.

Absurd.

Jakiś czas temu, dzięki popularnemu portalowi zniżkowemu, było mi dane odwiedzić salon piękności. Pomyślałam „raz się żyje, nie zaszkodzi jak odrobinę upiększę się na lato”. I tu popełniłam największy błąd…

Dzień zaczął się zwyczajnie – obudzona miauczeniem głodnego Kota wstałam, by przy akompaniamencie niezadowolonego ze śniadania Kota, zjeść, wziąć prysznic i zaliczyć poranną kawkę. Wyciągnęłam z szafy wygodnego topa i jeansy, zapakowałam gadżetami torebkę i ruszyłam do Wrocławia na umówioną wizytę. Droga minęła szybko, w środy rano nie ma jeszcze korków, a trasę już udało mi się opanować.

Zaparkowałam 15 min przed czasem na parkingu. Salon wyglądał na elegancki, mimo peryferyjnej lokalizacji.  Poprawiłam rozwiane przy otwartym oknie włosy, rozprostowałam topa i z uśmiechem udałam się do wejścia. Kiedy panie oczekujące podniosły wzrok z nad kobiecych pisemek – na ich twarzach wymalowało się zdziwienie. A mnie ogarnął strach…

Zawsze myślałam, że najcięższą dla mnie sytuacją jest wizyta w przedszkolu dla dzieci rozpieszczonych tuż po popołudniowej drzemce. Myliłam się. 10 minut w pomieszczeniu 3x3m wypełnionym typem kobiet „pięknych” to była prawdziwa gehenna. Ich spojrzenia, ich szepty, ich uśmieszki, zatopione w woni lakieru do włosów, paznokci i twarzy najwyraźniej – sprawiły, że poczułam się jak mieszanka kosmity i orangutana.

Po dwóch godzinach masowania, peelingowania, lakierowania, namaczania, depliowania i balsamowania – byłam nie tylko wymęczona, znudzona i fizycznie chora od oparów, ale też święcie przekonana, że panie-kosmetyczki nigdy się tak nie napracowały. No bo paznokcie mam za krótkie, skórę za gładką, włosy za mało wyczesane, twarz za mało wytapetowaną i stopy, których najwyraźniej używam do rozgniatania żużlu. Tłumaczenie, że nie lubię długich paznokci, nie przekonało nikogo. No bo jak można nie lubić. Tłumaczenie, że nie używam codziennie balsamów, bo nie lubię się lepić, i tak (!) – mam gładką i miękką skórę z natury – też nikogo nie przekonało.  A, że na bosaka lubię chodzić po trawie, plaży czy deptaku – wywołało ogólne zniesmaczenie. Przy uwadze „ooo, widzę, że kremiku na noc pod oczy nie używamy…” poddałam się.

(…)

Mam 25 lat. W genach dostałam (chociaż :P) dobrą skórę. Lubie luźne spodnie, wysuszone na wietrze włosy i naturalną opaleniznę. Balsam stosuję kiedy woda jest twarda. Maluje paznokcie tylko kiedy akurat mi się nudzi. Nie używam maseczek. Tusz do rzęs już dawno mi wysechł a prostownicę zgubiłam przy przeprowadzce. Nie chodzę na obcasach. Czy jestem w związku z tym obcym na planecie Wenus?

Przecież uwielbiam nosić kolorowe sukieneczki, mam nieskończoną ilość kolczyków i świecidełek,  depiluje i peelinguje, szyję na maszynie, dziergam, gotuje, zawsze mam przy sobie żel dezynfekujący i pomadkę ochronną. Płaczę jak kobieta, marznę jak kobieta i martwię się jak kobieta. Ale od pamiętnej wizyty w salonie „pięknych” wiem, że dla niektórych to za mało. Całe szczęście, że w moim świece nie ma szpiczastych paznokci, blondu i białych kozaczków. Takie koleżanki psuły by kompozycję. Ja swojej kobiecości wcale nie ukrywam przecież. A prawdziwy mężczyzna nie potrzebuje neonowych szponów i solarycznego blasku by prawdziwą kobietę dostrzec.

(…)

Nie ma złych doświadczeń. Są tylko te mniej lub bardziej przyjemne. A po wizycie wyszłam nie tyle piękniejsza, co mądrzejsza. Do salonu piękności musisz iść już „zrobiona” – wysolarowana, wypeelingowana, wymalowana – piękna. „Salon piękności” to nie miejsce gdzie się pięknoty produkuje, tylko gdzie się owe damy spotykają, by przegadać cellulitis Magdy Mołek czy nowy szampon zmiękczający wodę. Tylko gdzie są salony, które odwiedza się przed wizytą, gdzie Cię nie ocenią i zrozumieją. Trzeba się urodzić w makijażu. I to jest właśnie największy absurd kobiecego światka.

Skalne Miasta

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Tu.

Znasz to uczucie, kiedy spełnia się marzenie? To przyspieszone bicie serca, ta łezka w oku, ta duma i radość. Jeżeli marzysz o osiągnięciu jakiegoś punktu na Ziemi, często sam fakt dotarcia do celu wywołuje te emocje. Ale kiedy okazuje się, że miejsce w którym się znajdujesz, zaskakuje wszelkie twoje oczekiwania, sprawia, że nie wierzysz własnym oczom, znika duma i radość. Pojawia się coś nowego. Co? Skupienie. Analiza. PLAN.

Przeprowadzam się do Singapuru. Tak! To już postanowione. Kiedy? Czy „w najbliższej przyszłości” Cię satysfakcjonuje? Jak? Pewnie samolotem. Dlaczego? To już dłuższa historia.

Singapur to idealna mieszanka tropikalnego klimatu i przyrody, europejskiej organizacji i czystości, współczesnej dziwacznej architektury i historycznych smaczków, multinarodowości i kultury. No i woda, woda, woda. 5 spędzonych tu dni dla Malezyjczyków wydawało się absurdem. „Przecież Singapur jest taki mały, 1 dzień Ci wystarczy i zaczniesz się nudzić”. Już do malezyjskich przyjaciół pisałam – „nie wiem jak można nudzić się w tym wspaniałym mieście”.

Pierwszego dnia, gubiąc się w sieci podziemi, trafiłam do Marina Bay, gdzie Muzeum Sztuki i Nauki, inspirowane kwiatem lotosu, zdobyło pierwszy punkt w mojej wyliczance. Idealnie zaprojektowana przestrzeń, wszędobylska woda i palmy, nowatorskie pomysły i perfekcja szczegółu. Aż zatęskniłam za biurkiem, ołówkiem i AutoCad’em. Marina Bay Sand Hotel – podobno największy w Azji, rozbawił mnie infantylną metaforą, jaką jest umieszczenie wielkiej barki na szczycie 3 wież. 30S$, które wydałam na windę do góry, okazało się tego warte, bo widok na miasto z góry jest po prostu powalający. I wszędzie wokół widać żurawie. Te portowe, i te budowlane. Sceneria mojej romantycznej bajki.

Teatry na wodzie Esplande, Młodzieżowe Centrum Olimpijskie, Serpentine Bridge, widok na dzielnicę biznesową Raffles Place, trochę mało orginalne koło widokowe (Singapore Eye niczym London Eye), a wieczorem drinki nad Boat Bay, kolacja na dachu jednego z wieżowców i bollywoodzkie tańce w dzielnicy Little India  (w tym miejscu dziękuję Ewie, za kontakt do jej kumpla, który tak rozrywkowo przedstawił mi Singapurskie nocne życie). I tak minął dzień pierwszy, wieczór i poranek. Tyś spojrzał na owe stworzenia i wiedział, że były dobre….

Kolejne dni przyniosły egzotyczne smaki Chinatown, zakupy (z pewnością podczas tej podróży przegięłam z prezentami dla tych, co czekają w domu), relaks i tropikalne zdjęcia w Botanical Gardens, wizytę w Singapore Art University (można się tu doktorować…hmmm….), deszcz, niewinny flirt z surferami na wyspie Santosa, ogrom komercji na Orchard Road, nowe smaki kuchni japońskiej i zachód słońca. I jeszcze jedno muszę dodać – potrafią tutaj zrobić dobre Mohito. Lista punktów kompletna.

Jest pewne rosyjskie przysłowie – „Kto się wszędzie czuje jak w domu, nigdzie nie jest u siebie.” – z którym zupełnie się zgadzam. Odwiedziłam do tej pory „kilka” krajów, miast, wiosek i regionów. We Florencji poczułam to „coś”, ale myślę, że była to magia Michała Anioła. Drugi raz, w Porto, które do tej pory było na szczycie listy „moich miejsc na ziemi”, poczułam się naprawdę jak w domu. W większości, mieszkający tam przyjaciele wywołali to uczucie. Ale Singapur… nie wiem czy to efekt 2 miesięcznej podróży, ogrom wielkiego świata, który tak mnie pociąga, czy bliskość równika – czułam „to” dnia pierwszego i ostatniej nocy. I czuję to teraz, a jestem już 12000km dalej. Już bliżej domu, a jakby dalej. Pozwolę sobie jeszcze na weryfikację drugiego wrażenia, dla rozsądku, mimo iż serce już wie na pewno, że to tu….