Dystans.
„Jak to jest być tak daleko od domu?” zapytał mnie dziś jeden z chłopaków pracujących w hotelu jako pomocnik, taksówkarz, kelner. Byliśmy właśnie w drodze do świątyń Khmerów, gdzie miałam obejrzeć zachód słońca nad rozległą równiną Kambodży. Zgodził się mi towarzyszyć, po długich namowach wdrapał się nawet ze mną na szczyt świątyni, gdzie w oczekiwaniu na spektakl wdaliśmy się rozmowę. „Nie odpowiedziałaś, nie tęsknisz za domem?”. Miał na imię Nhean i nigdy nie opuścił swojego kraju. Ba, nawet swojego miasta. Spotykając na co dzień setki turystów, mimo wdzięczności jaką ich darzył za umożliwianie mu pracy i zarobku, zawsze zastanawiał się dlaczego opuszczają swoje domy, rodziny, udając się w podróż w nieznane. Czego szukają? Czy są aż tak znudzeni swoim własnym krajem? Przecież mają pracę, wygodny dom, dość jedzenia, rodzinę i przyjaciół.
„Tęsknie” odpowiedziałam instynktownie i przecież zgodnie z prawdą. Ale, jak starałam się swojemu khmerańskiemu przyjacielowi wytłumaczyć, tęsknota jest ceną, jaką płacimy za odkrycie, za nasycenie choć odrobinę tej ciekawości, która w nas siedzi. „Ciekawości czego?” Chociaż by tego, jak masz na imię, jak wygląda twoja rodzina, czy lubisz swoją pracę, o czym marzysz i czego się boisz. Jak wygląda Twoje życie tu i teraz. „Ale jesteś pierwszą osobą, którą tu poznałem, która zapytała”.
To w ludziach znajduję wszystkie swoje przygody. Smaki Kambodży, pierwszego poznanego przeze mnie, nie-europejskiego kraju, uświadomiły jak bardzo różnimy się od siebie, a jednocześnie jak podobni jesteśmy. Wszyscy tu gonią za szczęściem. Smutne jest, że to pieniądz tak bardzo warunkuje jakiekolwiek funkcjonowanie poszczególnych grup w społeczeństwie. Smutny jest widok dzieci, które za dolara sprzedają pocztówki, ofiar min przeciwpiechotnych żebrzących między stolikami, matek z półprzytomnymi niemowlętami wyciągających w górę ręce. Ale jeszcze smutniejszy jest widok bogatych europejczyków wykłócających się pół dolara zniżki, opasłych amerykanów obłapiających w tuk-tukach młode tajskie dziewczyny i pijanych australijczyków wykrzykujących lokalne slogany. Oni nie przyjechali poznać Kambodży. Przyjechali pstryknąć kilka zdjęć na tle zabytku, kupić porcelanowego Buddę i przyrumienić skórę. Jak wiele przy tym tracąc.
Chcę poznawać ludzi. Chcę słyszeć ich historię. Chcę uczyć się widzieć świat oczami innych kultur. Innych osobowości. Dlaczego? Dopiero dystans uświadamia mi wyjątkowość mojej własnej kultury. Dopiero ta tęsknota, która wyjaławia zbędne detale, pozwala dojrzeć wartość nauk i tradycji, o których dziś dumnie mogłam opowiadać nowemu przyjacielowi.
„Ja rodzinę i przyjaciół mam zawsze przy sobie” – kontynuowałam. Rozmawiam z nimi. Pokazuje. Zwiedzamy twój kraj razem. I oni wiedzą, że jestem szczęśliwa. Bo to moja droga. I to nas zbliża do siebie. Błahe sprawy dnia codziennego nie mają takiego znaczenia, każda rozmowa przepełniona jest wsparciem, miłością i zrozumieniem. Wiesz, często bywa mi ciężko, są takie dni kiedy serce wypełnia mi smutek, żal, złość. Ale nie dlatego, że mnie nie ma tam, ale dlatego że ich nie ma tu. Bo przecież chcesz dzielić z bliskimi wszystko. Świeże mango. Upał. Komary. Zapach kadzidełek w świątyni. Śpiew mnichów. Piekący w oczy kurz. I zapierający dech w piersiach zachód słońca…