Jak Niemożliwe, staje się Możliwe.

Archive for Styczeń, 2011

Dystans.

„Jak to jest być tak daleko od domu?” zapytał mnie dziś jeden z chłopaków pracujących w hotelu jako pomocnik, taksówkarz, kelner. Byliśmy właśnie w drodze do świątyń Khmerów, gdzie miałam obejrzeć zachód słońca nad rozległą równiną Kambodży. Zgodził się mi towarzyszyć, po długich namowach wdrapał się nawet ze mną na szczyt świątyni, gdzie w oczekiwaniu na spektakl wdaliśmy się rozmowę. „Nie odpowiedziałaś, nie tęsknisz za domem?”. Miał na imię Nhean i nigdy nie opuścił swojego kraju. Ba, nawet swojego miasta. Spotykając na co dzień setki turystów, mimo wdzięczności jaką ich darzył za umożliwianie mu pracy i zarobku, zawsze zastanawiał się dlaczego opuszczają swoje domy, rodziny, udając się w podróż w nieznane. Czego szukają? Czy są aż tak znudzeni swoim własnym krajem? Przecież mają pracę, wygodny dom, dość jedzenia, rodzinę i przyjaciół.

„Tęsknie” odpowiedziałam instynktownie i przecież zgodnie z prawdą. Ale, jak starałam się swojemu khmerańskiemu przyjacielowi wytłumaczyć, tęsknota jest ceną, jaką płacimy za odkrycie, za nasycenie choć odrobinę tej ciekawości, która w nas siedzi. „Ciekawości czego?” Chociaż by tego, jak masz na imię, jak wygląda twoja rodzina, czy lubisz swoją pracę, o czym marzysz i czego się boisz. Jak wygląda Twoje życie tu i teraz. „Ale jesteś pierwszą osobą, którą tu poznałem, która zapytała”.

To w ludziach znajduję wszystkie swoje przygody. Smaki Kambodży, pierwszego poznanego przeze mnie, nie-europejskiego kraju, uświadomiły jak bardzo różnimy się od siebie, a jednocześnie jak podobni jesteśmy. Wszyscy tu gonią za szczęściem. Smutne jest, że to pieniądz tak bardzo warunkuje jakiekolwiek funkcjonowanie poszczególnych grup w społeczeństwie. Smutny jest widok dzieci, które za dolara sprzedają pocztówki, ofiar min przeciwpiechotnych żebrzących między stolikami, matek z półprzytomnymi niemowlętami wyciągających w górę ręce. Ale jeszcze smutniejszy jest widok bogatych europejczyków wykłócających się pół dolara zniżki, opasłych amerykanów obłapiających w tuk-tukach młode tajskie dziewczyny i pijanych australijczyków wykrzykujących lokalne slogany. Oni nie przyjechali poznać Kambodży. Przyjechali pstryknąć kilka zdjęć na tle zabytku, kupić porcelanowego Buddę i przyrumienić skórę. Jak wiele przy tym tracąc.

Chcę poznawać ludzi. Chcę słyszeć ich historię. Chcę uczyć się widzieć świat oczami innych kultur. Innych osobowości. Dlaczego? Dopiero dystans uświadamia mi wyjątkowość mojej własnej kultury. Dopiero ta tęsknota, która wyjaławia zbędne detale, pozwala dojrzeć wartość nauk i tradycji, o których dziś dumnie mogłam opowiadać nowemu przyjacielowi.

„Ja rodzinę i przyjaciół mam zawsze przy sobie” – kontynuowałam. Rozmawiam z nimi. Pokazuje. Zwiedzamy twój kraj razem. I oni wiedzą, że jestem szczęśliwa. Bo to moja droga. I to nas zbliża do siebie. Błahe sprawy dnia codziennego nie mają takiego znaczenia, każda rozmowa przepełniona jest wsparciem, miłością i zrozumieniem. Wiesz, często bywa mi ciężko, są takie dni kiedy serce wypełnia mi smutek, żal, złość. Ale nie dlatego, że mnie nie ma tam, ale dlatego że ich nie ma tu. Bo przecież chcesz dzielić z bliskimi wszystko. Świeże mango. Upał. Komary. Zapach kadzidełek w świątyni. Śpiew mnichów. Piekący w oczy kurz. I zapierający dech w piersiach zachód słońca…

Uśmiechów liczba – 22.

W odpowiedzi na wiele maili i zapytań, podaję dla ułatwienia mailem wszelkie namiary!

Jestem w Siem Reap jeszcze przez 8 dni, planuję we wtorek wybrać pieniądze i zakupić wszystkie zaplanowane towary!
Jeśli Twój grosik dotrze do mnie później niż wtorek, nie ma problemu, zorganizuje kolejną turę!
Impossible is Nothing!
DZIĘKUJEMY!!!
Tyśka i 22 uśmiechnięte dziś mordki!

Uśmiech i łzy.

To był niesamowity dzień. Miały być zakupy, pedicure i sushi. Wyszło zupełnie co innego. Jak bardzo ostatnie 5h wpłynie ma moje życie – nie wiem. Jest pewne natomiast, że dzisiejsze emocje i doświadczenia rzuciły mnie jak łódeczkę w sztormie, na nieznane dotąd wody.

Trzeci dzień w Siem Reap. Tłumy turystów spragnionych atrakcji. Bogactwo od frontu, bieda na zapleczu. Wybraliśmy hotel na uboczu, skromne pokoje, typowa „podmiejska” okolica. 15min spacerem od centrum. Po drodze, dzieciaki wołają „hello”, „see you later”. Postanowiłam zajrzeć w drodze powrotnej z miasta do najbliższego takiego domu.

22 dzieci. Wszystkie z okolicznych wiosek. Rodzice pracują w mieście, albo piją i biją, albo ich nie chcą. Najmłodsza – Miam – ma 3, najstarszy – Sambor – 14. Na początku nieufne, po chwili zapraszają cię do zabawy. Jedna z 2 wolontariuszek (Sue, Australia) opowiada mi po koleji – tu jest biuro, tu śpią, tu są przebieralnie, tu jemy, tu kuchnia – dzieląc jedną przestrzeń dużego (20x20m) pomieszczenia na mniejsze kawałeczki.  W ogrodzie – malutkie grządki, kaczki, kurczaki, drzewka owocowe (wszystko datki wolontariuszy). Dzieci uczą się uprawy, tak samo skrupulatnie jak angielskiego. Darmowe dla wszystkich lekcje organizowane tutaj, ściągają dzieci i młodzież z całej okolicy.

Siedzę z najmłodszymi na werandzie, uczymy się o kolorach. Okazuje się że „Tisika” jest pomocna, bo ma na sobie czerwony, żółty, zielony, różowy i czarny. No i oczy jakieś dziwne – niebieskie. Po lekcji udaje mi się wymknąć, za pozwoleniem opiekunów wykupić wszystkie łakocie z pobliskiego sklepiku – ciastka, wafelki, rogaliki, krakersy, cukierki i co najważniejsze 2 dniowy zapas mleka w kartonikach. Niech w ten jeden dzień, ważniejsze będą przyjemności, nie potrzeby…

4 letni chłopczyk, w połknie (zgodnie z tutejszą kulturą) mówi „thank you Tisika”, potem cały orszak szczęśiwych mordek przechodzi, dziękuje, by po moim „Okun” (Dziękuje) radośnie siorbiąc wybiec z jadalni.

17:00 czas na odrabiane pracy domowej. Ale, dziś mamy wyjątkowy dzień, urządźmy sobie tańce. Śpiew wyciskał łzy. Radość tańca rozbrajała wszystkie bariery. Rozdałam jeszcze 2 kartony nadziewanych kremem rogalików, część dzieci nigdy nie jadła łakoci. Wymieniały się między sobą smakami („ja gryza, ty gryza”). Po 2h zabawy, poziom energii delikatnie opadł, czas przygotowywać się do spania. To było długie popołudnie…

W tym miejscu, szargana emocjami o których istnieniu nigdy nie myślałam, mam do Ciebie drogi czytelniku prośbę. Chciałabym pomóc tym właśnie dzieciom, które mimo biedy i samotności, potrafią śmiać się, bawić i kochać nawzajem. Chcę kupić im szczoteczki do zębów, kredki, zeszyty, proszek do prania, mleko. (część rzeczy o których powiedziała mi Sue, opiekunka tego miejsca). Jeżeli chcesz się dołożyć, skomentuj ten wpis! Proponuję 10$ – za 10$ można tu kupić naprawdę dużo! Nie chcę przekazywać gotówki, tylko kupić niezbędne rzeczy. 30zł to naprawde niewiele, a tu zrobi wielką różnice.  Napisz, że chcesz pomóc, dołącz adres email, wyślę Ci numer swojego konta. 10$ – to naprawde niewiele. Jestem w Siem Reap jeszcze przez 8 dni.

Wiem, że słyszałeś już tysiące takich próśb, teraz jest inaczej. Dlaczego? Bo ja jestem tu i teraz i dopilnuję żeby pomoc i wsparcie rozjaśniło życie tych właśnie dzieciaków. Jeżeli ufasz mojej ocenie i chcesz odrobinę odmienić ciężkie życie małych szkrabów tysiące kilometrów dalej – czekam na Twój komentarz!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Skuter, gekon i inne smaczki.

Oto kilka rzeczy, których nie wiedzieliście o życiu ( a tu wiedzą i wiedzie im się całkiem nieźle) :

  • Buty są zędnym elementem garderoby (a jeśli masz słabą skórę, wystarczy kawałek gumy i dwa sznurki)
  • Parkingi to strata przestrzeni – przecież są chodniki.
  • Najlepszym sposobem na mycie naczyń w „restauracji” jest macznie ich w misce z wodą z cytryną. W celu dezynfekcji , wytarcie fartuchem okazuje się wystarczające.
  • Ryba po 3 dniach leżenia na lodzie zrobionym z wody z kałuży – wciąż jest świerza.
  • Światła dla pieszych są zbędnym miejskim elementem dekoracyjnym – po prostu idziesz, kiedy auta stoją. A jeśli ruszą, to biegiem.
  • Śmieciom nic nie będzie, jeśli poczekają na wywóz przez tydzień w 30*C
  • Woda „ciepła” ma około 15*C.
  • Na jezdni  szerokości 4 metrów, swobodnie mogą poruszać się dwa pasy samochodów (i to w 2 kierunkach).
  • Jazda pod prąd (nawet taxówką z turystami) jest fajna.
  • Żółwie są smaczne.
  • „Nie” oznacza „Podejdź do mnie i zagaduj mnie więcej” (jak by było pięknie gdyby polskie chłopaki  wkońcu to zrozumiały).
  • Piwo „normalne” ma 6% i 720ml.
  • Publiczna komnikacja miejska jest zbędna.
  • Gekon to zwierze domowe. (Kot to zwierze spożywcze)
  • Internet jest piękny bez YouTube (chociaż spowolniony dostęp do FB trochę drażni)
  • Dwójeczka na żadko – to norma. Z dwójeczką stałą, należy zgłosić się do specjalisty (albo samouleczyć się papryczką chili)
  • Lody, chipsy, paluszki, czekolada, wafelki, guma do żucia – nie istnieją. To tylko jakaś bzdura z ameryki.
  • Skuter jest pojazdem 5-osobowym (również pojazdem wystarczającym  do przewożenia mebli).

cdn…

Bangkok

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.