Typowy dzień w pracy (vol1)
Dawno się nie odzywałam. Tęsknię….
Z nowości, dość przeterminowanych: od 2 tygodni pracuję w Lazada.com.my, z content-writera (po najnudniejszych w karierze 9 dniach) przeniosłam się samoczynnie do działu marketingu. W zeszły czwartek udało mi się popracować odrobinę nad grafiką, ze dwa banerki może, nic specjalnego. W piątek, ustaliliśmy, że stworzymy bloga, ghost-bloga, który potajemnie pisany przeze mnie, będzie wtajemniczał ludność w tajniki pracy naszej pracy. Miał to być poboczny blog, towarzyszący kilku tematycznym, oficjalnym blogom sklepu. Z osobistą perspektywą.
Dziś, okazało się, że „obraziłam naród Malajski i bloga mam zdjąć z sieci”. Jak to możliwe? Przecież znacie mój styl pisania. Czy ja kogoś kiedykolwiek obraziłam? Po wielu rozmowach i analizach, okazało się, że opisując pierwsze spotkanie Steva (wymyślonej przeze mnie postaci, absolwenta, który właśnie dostał pracę w Lazada) użyłam opinii, która jest karygodna. Napisałam „nawet nie zauważyła mojego spóźnienia, jak powiedziała, przyzwyczajona do spóźniających się Malajów”. Skoro nigdy nie są na czas, i się spóźniają, i się z tego śmieją, to znaczy że jest to prawda, to jakim cudem ich to obraża. To tak jak czarni mówią do siebie „Nigger” i jest ok, ale niech biały tak się odezwie – buuuum! Po próbach zrozumienia problemu, stwierdziłam, że po prostu muszę to zwalić na różnice kulturowe, bo raz urażonej (spóźnionej) dumy – nie da się załagodzić. Ostatecznie, to co miało być osobistym blogiem, ciekawą historią, subtelnie przemycającą sklepowe nowości i produkty – umarło śmiercią tragiczną.
Zatrudnili mnie tu dla mojej kreatywności i dynamizmu. Co jest kreatywne w tutejszym podejściu – twórcze podmienianie wyrazów w ściągniętych przeglądach, twórcze kopiowanie zdjęć i opisów, nie wspominając o kradzionych logach. A dynamizm mam szansę wyjawić podczas pakowania do domu. MA-SA-KRA!! Przetrwam, jeszcze dwa tygodnie. Max.
Aż się zdenerwowałam i zgubiłam wątek. Aha, prędkość. Może nie jestem mistrzem marketingu, na pewno nie znam Malajów tak jak oni sami. Ale żeby 3h zastanawiać się nad imieniem ghost-writera? No bo Wong nie, bo chińskie, Lim japońskie, Windchester kojarzy się z brytyjskim okupantem, Kowalski nie potrafią przeczytać, a LaCruz, choć popularne, brzmi mało lokalnie. O Muchmedach i Marichuarishi nie wspomnę. Niech piorun strzeli etniczną różnorodność.
Kolejne 2h dziś, spędziłam na wymyślaniu nazw dla bloga – bo mało kreatywnie, bo za długie, bo za krótkie, bo nie ma „shop” w tytule, bla bla bla…. Jakoś zawsze byłam uczona, że treść się liczy, nie okładka. Nazwa bloga wciąż nie ustalona, więc i treści nie będzie. Debatować o tym o czym pisać, pewnie będziemy pojutrze (no bo ten telewizor, czy ten drugi – decydująca strawa). A potem spokojnie będę mogła zacząć KOPIOWAĆ treści innych stron. Bo tego wymaga szefunio. No i najważniejsze, wszystko co napiszę, od dzisiaj, przechodzić ma przez skaner, cenzurę, małej malajskiej dziewczynki, która ma moje texty oczyszczać z „ryzykownych opinii”. Wiecie, jak niesamowicie się cieszę… :/
Dziś, nowe Niemożliwe stanęło na mojej drodze. Wytrwać w firmowym świecie małych przestraszonych skośnookich ludzików, chłopaczków z kompleksem niższości (2 podobno już się mnie boi, bo raz odmówiłam w stanowczy sposób wykonania dodatkowej pracy – w piątek o 21 (czyli i tak 3h po oficjalnym czasie pracy) – mogłam użycz przy tym słów „crazy”, „stupid” i „I have a life, U know?!”. Inny, twierdzi, że moje nastawienie jest agresywne. Ale o tym innym razem). Wytrwać w świecie „milusińskich dziewczynek”, bardziej skupionych na tym jak wyglądają i z kim się aktualnie „zaprzyjaźniają” niż na faktycznej pracy. Ciekawa odmiana po budowie. A co najważniejsze, wciąż szukać pracy, tak, żeby wokół nikt się nie zorientował. :)
Damy radę!