Jak Niemożliwe, staje się Możliwe.

Archive for the ‘Impresje’ Category

Możliwe.

Od tygodnia nie umiem znaleźć słów, by opisać emocje towarzyszące mi w Siem Reap. Tuż przed wylotem, bardzo podekscytowana, planowałam każdy szczegół akcji, to jak się ubrać, żeby niczego nie zapomnieć. Dawno nie czułam tylu emocji przed wejściem do samolotu. „To przecież nieprawdopodobne, że wracam. Wracam tam tak szybko, kiedy rok temu, mimo obietnicy, tak naprawdę miałam tylko nadzieję, że się uda”

Mimo, iż powroty nie leżą w mojej naturze, wspaniale było orientować się na lotnisku, w mieście, w strefie Angkor. O ile łatwiejsze są wakacje, kiedy już wiesz dokąd idziesz. Łatwiej wtedy zejść ze szlaku. Jego towarzystwo też dodało odwagi, podróżowanie we dwoje, poszerza horyzont, kiedy nie muszę być czujna, uważna i zapobiegawcza.

Dziś, 6 dni od powrotu, wciąż czuję te uściski, słyszę wesołe głosy i zapach spalonej słońcem pomarańczowej ziemi. Czuję, ich radość, wiarę i miłość. Wiatr w żaglach – wszystko jest możliwe…

Stabilizacja i tęsknota.

Dziś mijają 3 miesiące, od naszego przyjazdu do Kuala Lumpur.

Niesamowite, jak ten czas szybko leci. Choć jak mój Przyjaciel niedawno powiedział „Myślałem, że to ponad pół roku, tak długo już was nie ma”.  Czas płynie inaczej, dla tych, którzy zostają i dla tych, którzy wyjechali…

Życie powoli się układa, znaleźliśmy wygodne lokum, pracuję w fajnej firmie, zarabiam wystarczająco, z perspektywą na więcej. On świetnie sobie radzi, choć nie lubię naszego życia nazywać „sobie radzeniem”. Po prostu jest. I jest dobrze.

 

Stabilizacja, przynosi ze sobą powrót do starych nawyków.

Wielu chcą-nie-chcąc musieliśmy się pozbyć. Kolacje przy winie i wariacji francuskich czy włoskich serów,  popcorn do filmu, małych road-tripów do Szczecinka, Gdańska czy Wrocławia, shoppingu w IKEI – wszystko tutaj, z różnych powodów, jest niemożliwe. Są nawyki, które zniknęły i już nie chcemy do nich wracać. Na szczęście.

 

Stabilizacja przynosi ze sobą większą tęsknotę.

Kiedy świat nie jest już taki „nowy” i „inny”, zaczynasz się czuć jak u siebie, zaczyna brakować tych najważniejszych czynników. Rozmów przy kawce z Tą najlepszą, czy kina z Tym najbliższym. Wypadu z Siostrami, rad Mamy, marzeń Taty. Radości dzielenia się smutkiem. Nawet kłótni brakuje, kiedy związek z Nim jest wciąż idealny. Brakuje ludzi, bez których to wszystko i tak wydaje się szare. Jedyne co można zrobić, to pisać. Do Was.

 

Stabilizacja przynosi też miejsce, na nowe marzenia.

Kiedy jedno już jest spełnione, czas na kolejne. A co dzień rodzą się nowe. Choć w dzień taki jak dziś, marzy mi się zorganizować grilla, robić drinki, przygotować Procentowego Arbuza, sałatki, kanapeczki – i świętować z Wami właśnie. Każdy jest zaproszony. Jest basen, palmy i gwieździste niebo. Muzyka i tańce. Jest tylko jeden haczyk – takie marzenie, trzeba spełnić grupowo…

 

Kiedy odebrać Cię z lotniska?

 

Wielka Niedziela, Wielka Tęsknota i odwieczna z nią Walka.

Szczęście, że jajka wszędzie na świecie, smakują tak samo…

(…)

Jak moja mama zauważyła, w ostatnim z naszych maili „wiem, wiem, to już drugie święta kiedy cię nie ma, wiem, ale co z tego…” I tak jak Ona i ja, oczekujemy, że będzie łatwiej przeżyć święta osobno, jeśli raz się to już przećwiczyło. Otóż, nieważne ile ćwiczysz rozstania,  rozłąkę i tęsknotę – zawsze tak samo boli serce!  I szaleje głowa – ponad tydzień rozdrażnienia i napięcia, by dopiero przy szklaneczce whiskey dojść, że to „chandra domowa”. To jest ten moment, kiedy jeszcze mieszkając w Gdańsku, rzucałam wszytko, i jechałam do domu…

Gdyby nie On, z pewnością zapomniałabym o świątecznych przygotowaniach, spakowała plecak i pojechała na jakąś wyspę lub w głąb dżungli. Łatwiej tak nie płakać, jak dzieje się coś ekscytującego. 3 lata temu pojechałam do Rzymu. Wieczne miasto,  tłumy pielgrzymów, smaki i zapachy, ciepły apeniński wiatr.

Tym razem, jest nas dwoje. I to Jego pierwsze święta poza domem. Więc przełykam tęsknotę i organizuję świąteczne przysmaki. Sałatka jarzynowa (bez kiszonych ogórków i pora) , jajeczka przepiórcze (jako malowane) i kurze, chleb i bagietka na mące żytniej (wyjątkowo ciężkie do upolowania w KL), kiełbaski (wieprzowe – zakazane – jak się nasi lokatorzy dowiedzą, że są w lodówce, czeka nas eksmisja… za kiełbaski), rosół kurzęcy, nawet na ser żółty się szarpnęliśmy (średnio, 100zł za kilogram najzwyklejszej goudy….). Znalazłam bułeczki drożdżowe podobne do naszej babki (nie mamy piekarnika niestety) i za pieczeń musi nam wystarczyć wieprzowy SPAM (puszka mielonki :P). Iluzja zachowana? moim zdaniem jest do d***y takie udawanie! Ale próbować trzeba.

Życie na obczyźnie, ma swoje plusy i minusy. Nie rozumiesz polityki i plotek, ale i ekspedientki w spożywczym. Jesteś kulturowo wyjątkowy, ale i anonimowo nijaki. Zawsze świeci słońce, nawet, kiedy masz ochotę na depresyjną szarość. Owoce, warzywa, krewetki – taniocha cały rok, zapomnij o serze, śmietanie, wędlinach i pachnącym chlebie. Tęsknota za rodziną i przyjaciółmi, nadaje wielkiej wartości każdej wspólnie spędzonej chwili – cenisz i pielęgnujesz każde wspomnienie i kontakt. Ale nie możesz się po prostu przytulić.

W momentach zwątpienia, jak dziś, myślę sobie „olać tą przygodę, to inne życie, olać te tropiki i kolorowych ludzi… durna baba, która tam miała wszystko, a wyjechała szukać cholera wie czego…. przecież tam mam wszystko. Po prostu kup bilet i wróć…” Wiemy, że to niemożliwe. (Bo, nie mamy  szmalu na bilet, hahahah)  Jeszcze nie znaleźliśmy tego, czego szukamy. Ale czuję, że jest już blisko…

Jak do grudnia nie uzbieramy dudków na przylot do Polski, to już wiem co będziemy robić. Na pewno nie będziemy przystrajać palmy w papierowe bombeczki. I udawać że płaszczka to karp. Oj nie, będziemy nurkować z rekinami wielorybimi i polować na kraby giganty, na Wyspach Bożego Narodzenia! Tak, są tu, niedaleko…

Typowy dzień w pracy (vol1)

Dawno się nie odzywałam. Tęsknię….

Z nowości, dość przeterminowanych: od 2 tygodni pracuję w Lazada.com.my, z content-writera (po najnudniejszych w karierze 9 dniach) przeniosłam się samoczynnie do działu marketingu. W zeszły czwartek udało mi się popracować odrobinę nad grafiką, ze dwa banerki może, nic specjalnego. W piątek, ustaliliśmy, że stworzymy bloga, ghost-bloga, który potajemnie pisany przeze mnie, będzie wtajemniczał ludność w tajniki pracy naszej pracy. Miał to być poboczny blog, towarzyszący kilku tematycznym, oficjalnym blogom sklepu. Z osobistą perspektywą.

Dziś, okazało się, że „obraziłam naród Malajski i bloga mam zdjąć z sieci”. Jak to możliwe? Przecież znacie mój styl pisania. Czy ja kogoś kiedykolwiek obraziłam? Po wielu rozmowach i analizach, okazało się, że opisując pierwsze spotkanie Steva (wymyślonej przeze mnie postaci, absolwenta, który właśnie dostał pracę w Lazada) użyłam opinii, która jest karygodna. Napisałam „nawet nie zauważyła mojego spóźnienia, jak powiedziała, przyzwyczajona do spóźniających się Malajów”. Skoro nigdy nie są na czas, i się spóźniają, i się z tego śmieją, to znaczy że jest to prawda, to jakim cudem ich to obraża. To tak jak czarni mówią do siebie „Nigger” i jest ok, ale niech biały tak się odezwie – buuuum! Po próbach zrozumienia problemu, stwierdziłam, że po prostu muszę to zwalić na różnice kulturowe, bo raz urażonej (spóźnionej) dumy – nie da się załagodzić. Ostatecznie, to co miało być osobistym blogiem, ciekawą historią, subtelnie przemycającą sklepowe nowości i produkty – umarło śmiercią tragiczną.

Zatrudnili mnie tu dla mojej kreatywności i dynamizmu. Co jest kreatywne w tutejszym podejściu – twórcze podmienianie wyrazów w ściągniętych przeglądach, twórcze kopiowanie zdjęć i opisów, nie wspominając o kradzionych logach. A dynamizm mam szansę wyjawić podczas pakowania do domu. MA-SA-KRA!! Przetrwam, jeszcze dwa tygodnie. Max.

Aż się zdenerwowałam i zgubiłam wątek. Aha, prędkość. Może nie jestem mistrzem marketingu, na pewno nie znam Malajów tak jak oni sami. Ale żeby 3h zastanawiać się nad imieniem ghost-writera? No bo Wong nie, bo chińskie, Lim japońskie, Windchester kojarzy się z brytyjskim okupantem, Kowalski nie potrafią przeczytać, a LaCruz, choć popularne, brzmi mało lokalnie. O Muchmedach i Marichuarishi nie wspomnę. Niech piorun strzeli etniczną różnorodność.

Kolejne 2h dziś, spędziłam na wymyślaniu nazw dla bloga – bo mało kreatywnie, bo za długie, bo za krótkie, bo nie ma „shop” w tytule, bla bla bla…. Jakoś zawsze byłam uczona, że treść się liczy, nie okładka. Nazwa bloga wciąż nie ustalona, więc i treści nie będzie. Debatować o tym o czym pisać, pewnie będziemy pojutrze (no bo ten telewizor, czy ten drugi – decydująca strawa).  A potem spokojnie będę mogła zacząć KOPIOWAĆ treści innych stron. Bo tego wymaga szefunio. No i najważniejsze, wszystko co napiszę, od dzisiaj, przechodzić ma przez skaner, cenzurę, małej malajskiej dziewczynki, która ma moje texty oczyszczać z „ryzykownych opinii”. Wiecie, jak niesamowicie się cieszę… :/

Dziś, nowe Niemożliwe stanęło na mojej drodze. Wytrwać w firmowym świecie małych przestraszonych skośnookich ludzików, chłopaczków z kompleksem niższości (2 podobno już się mnie boi, bo raz odmówiłam w stanowczy sposób wykonania dodatkowej pracy – w piątek o 21 (czyli i tak 3h po oficjalnym czasie pracy) – mogłam użycz przy tym słów „crazy”, „stupid” i „I have a life, U know?!”. Inny, twierdzi, że moje nastawienie jest agresywne. Ale o tym innym razem). Wytrwać w świecie „milusińskich dziewczynek”, bardziej skupionych na tym jak wyglądają i z kim się aktualnie „zaprzyjaźniają” niż na faktycznej pracy. Ciekawa odmiana po budowie.  A co najważniejsze, wciąż szukać pracy, tak, żeby wokół nikt się nie zorientował.  :)

Damy radę!

Ładniejsze.

Kilka ładniejszych zdjęć, z Pangkor Island.

Tajskie wyspy leżące na zachodnim wybrzeżu, były bajeczne (Koh Phi Phi, Koh Lanta, okolice Krabi).

W Malezji, już wiemy, że kolejne (szybkie/krótkie/tanie) wakacje, zlokalizujemy na wyspach wschodniego wybrzeża.

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.