Nie jestem feministką. Nie*. Równouprawnienie jest moim zdaniem utopijną bzdurą. Każdy ma pewien zestaw cech, umiejętności i predyspozycji, jedni są stworzeni do pewnych funkcji, inni nie. Akceptuję ten stan rzeczy. Z prawnego punktu widzenia dyskryminacja płciowa czy rasowa powinna być zakazana. Pracodawca, który wartościuje pracowników bo kolorach, upodobaniach czy biuście, powinien być karany. Gotówką czy chłostą, zdecydujcie sami. I wcale nie piszę tego pod wpływem frustracji wynikającej z przedłużającego się braku zatrudnienia. (@#$@%@!!!!#$@$#$)
Ale nie o moich nerwach chcę dziś pisać. Otóż, jakiś czas temu przeżyłam „dzień sierotki”. Ze ściany urwał się obrazek. Skończył mi się płyn do spryskiwaczy w samochodzie. Naszedł czas wynieść 2 wielkie kartony gratów do piwnicy. Przepalił mi się kabel od monitora. Pobiłam talerz. A na koniec, uderzyłam łokciem w klamkę…
I gdzie tu dramat? Zawsze bez problemu radziłam sobie z takimi dniami. Butelka wina, stary dobry rock’n’roll, lody, potem głupawy film i czekolada – można było zasnąć spokojnie. Ale nie Tego Dnia… Nie mogłam znaleźć młotka. Pomyliłam płyn do szyb z płynem do prania. Naciągnęłam ścięgno. Przestałam używać drugiego monitora. Boję się chodzić na boso po kuchni. I płakałam w poduszkę nad bolącym łokciem.
I tu następuje zwrot akcji i uzasadnienie całego tego wstępu. Nie jestem feministką. Ale do niedawna, byłam kobietą, która sama radziła sobie ze wszystkim. Z wymianą opon. Malowaniem salonu. Skręcaniem szafek. Bólem bez „pocałuję to się zagoi”. Kablami. I przysłowiowym cieknącym kranem. Do momentu, kiedy pojawił się On. Choć to nie jest całkowicie Jego wina.
Z wiekiem i doświadczeniem do każdej kobiety dociera, że mężczyźni lubią te małe gesty, te „męskie”rzeczy, które mogę dla nas zrobić. Możemy być niezależne, wyzwolone (hmm…), silne i równouprawnione. I to ich kręci. Ale tak jak my chcemy być przepuszczane pierwsze w drzwiach, tak i oni chcą zmieniać nam olej w silniku. Świadomość, że ona umie obługiwać wiertarkę i potrafi zorganizować dobrego elektryka czyni ją atrakcyjną, ale na świadomości niech pozostanie. Bo to on chce, w imię pierwotnej mądrości gatunku, być za to odpowiedzialny. I ta jego pierwotna, gentelmeńska mądrość czyni go dla niej jeszcze bardziej atrakcyjnym. „Wiem, że potrafisz, ale pozwól mi to zrobić kochanie” I jest to układ, na który jestem w stanie przystać.
Bo czym byłaby wycieczka w góry, gdybym ja nie robiła kanapeczek, a on nie znosił z lasu drewna? Czym byłby wypad na zakupy, gdybym nie szukała jego ulubionego piwa, a on nie dźwigał reklamówek? Jak wyglądał by świat, gdybym równouprawniona-ja wymieniała akumulator, a równouprawniony-on nakładał odżywczą maseczkę na twarz? Oboje jesteśmy do tego tak samo zdolni, ale czymże było by życie bez tej odrobiny teatru?
Teraz, gdy nie mieszkamy razem (z powodu odmiennych ścierzek kariery, nie dlatego, że sprzątałam Jego kubki z „dobrą” kawą, i nie dlatego, że zaburzał kompozycję na moim bibliotecznym słupku) muszę przywrócić system do „przed wprowadzką” i zainstalować program „kobieta-do-związku-idealna.exe” w wersji beta. 5 dni – niezależna, silna, równouprawniona. 2 dni weekendu – krucha, potrzebująca pomocy do dźwigania i pełna podziwu dla męskich umiejętności. Już mu wysłałam maila-update’a i najwspanialsze jest to, że sama idea bawi go tak samo jak mnie. Ale fajnie jest się czasem odstawiać teatr, pobawić w tradycyjny dom…
*o feminiźmie i moim do niego podejściu mogłabym rozprawiać godzinami, ale powstrzymam się z dwóch powodów: 1 – niewielka już liczba koleżanek mogła by się srogo obrazić. 2 – nie dojrzałam jeszcze do publicznego naświetlania mojego sekretnego-wrażliwego-słodkiego-ja, Ci co je znają, wiedzą, że jest nie do zniesienia :D