Jak Niemożliwe, staje się Możliwe.

Archive for the ‘w domu’ Category

Tydzień: 10

Dziesięć tygodni za nami. Tylko dwa tematy, nasuwają się na myśl:

Czego nam brakuje (kolejność nie-przypadkowa)

  1. Kiełbasy, wędlin, szyneczki i smalcu
  2. Mruczenia Kota (w ogóle Kota w całości)
  3. Wtulania w ciepłą kołdrę, kiedy zrobi się chłodno w środku nocy (tu w łóżku jestem ja, poduszki, On i 30*C)
  4. Kawy z przyjacielem
  5. Szalików, chustek, apaszek i pasków
  6. Wina z lwem za 10zł  z Bierdonki
  7. Spaceru po Spocie
  8. Twarożku i kwaśnej śmietany
  9. Pierogów babuni
  10.  Piwa z przyjacielem
  11.  Powideł śliwkowych
  12.  Ogórków kiszonych, papryki konserwowej
  13.  Chleba z pszennej mąki
  14.  Budzącej się przyrody
  15.  Chrzanu
  16.  Kaszy gryczanej
  17.  Lasu iglastego
  18.  Grupowych  wypadów do multikina
  19.  Spacerów po Gdańsku, z kubkiem PiKawy
  20.  Ciebie

Czego nam nie brakuje:

  1. Zimna
  2. Szarości
  3. Tłoku w tramwaju
  4. Marudzenia na pogodę
  5. Polityki
  6. Polskiej telewizji
  7. Kiepskiej muzy w radiu
  8. Dziurawych dróg
  9. Niedojrzałych ananasów
  10.  Drogiego paliwa
  11.  Kolejek w urzędzie, wrednych ekspedientek
  12.  Zimnego morza
  13.  Sąsiedzkiej zawiści
  14.  Kościoła (katolicyzm w porównaniu, jest taką smutną religią)
  15.  Oszustów w pracy
  16.  Drogich storczyków
  17.  Fotoradarów, mandatów i policji
  18.  Podatków (a właściwie zaniżonej wypłaty, bo podatek trzeba odciągnąć)
  19.  Zimowych płaszczy i mokrych butów
  20.   Problemów z lokatorami, z właścicielami i sąsiadami.

Jak Feniks z popiołów…

Oj tak, stało się!

Skończył się ponury 2011 (a przynajmniej jego druga ponura część). Wygląda na to, że postanowienie zdmuchującej świeczki 24-latki – że przez najbliższy rok, puki nie stuknie mi 25, nie zasiądę za biurkiem, nie dam się szarej codzienności, przeżyję największą przygodę dotychczasowego życia – udało się tylko w 25%.

Tak, pierwsze 3 miesiące 2011 roku były niesamowite – wyjazd do Azji odmienił moje życie. Kolejne 3 – powrót do domu, Jego nowa praca,  kolejna przeprowadzka. Druga połowa roku przyniosła rozczarowanie brakiem pracy, kolejne kilogramy i nasilającą się tęsknotę za przygodą (i walkami o choć maleńki ich posmak, w fabryce czekolady, między innymi ;)) Ostatnie trzy miesiące – nowe zawodowe doświadczenia, stres, ciągłe przeprowadzki, obrzydzenie ludzką naturą i budowlaną branżą.

Blog zamarł…

Dziś, kiedy to piszę, wiem, że ten nowy rok zaczyna się obiecująco. Mądrzejsza o zeszłoroczne doświadczenia. Jednego nauczyłam się na pewno – zawsze, ZAWSZE, bierz los w swoje ręce!! Nie daj „się ponieść”, nie daj sobą kierować, kieruj się intuicją. Choć gdyby nie Rawicz, do dziś nie powstałaby definicja hasła „spontan” J Gdyby nie Olecko, Kot nie nauczyłby się polować, nie przeżyłabym swojego pierwszego zwolnienia (jako inżynier budowy i jedyna kobieta na obiektach, zwolnienie robotnika, to żadna frajda).  Gdyby nie On, otwarty, czuły, a przede wszystkim cierpliwy – rzuciłabym się z jednego z niedobudowanych mostów!!

Blog się odrodzi – bo nareszcie, jest o czym (bez narzekania) pisać. A o przekrętach i zadymie na budowach w trakcie „ciszy” – jeszcze powstanie książka…

Oj, będzie się działo (!!!)

Oj tak, stało się! Skończył się ponury 2011 (a przynajmniej jego druga ponura część). Wygląda na to, że postanowienie zdmuchującej świeczki 24-latki – że przez najbliższy rok, puki nie stuknie mi 25, nie zasiądę za biurkiem, nie dam się szarej codzienności, przeżyję największą przygodę dotychczasowego życia – udało się tylko w 25%.
Tak, pierwsze 3 miesiące 2011 roku były niesamowite – wyjazd do Azji odmienił moje życie. Kolejne 3 – powrót do domu, Jego nowa praca,  kolejna przeprowadzka. Druga połowa roku przyniosła rozczarowanie brakiem pracy, kolejne kilogramy i nasilającą się tęsknotę za przygodą. Ostatnie trzy miesiące – nowe zawodowe doświadczenia, stres i obrzydzenie ludzką naturą i budowlaną branżą. Blog zamarł…

Nie wiem, co przyniesie nowy rok, ale jestem pewna, że tym razem, nie dam się tak łatwo „szarej rzeczywistości”.

(„Oh, yeeeeeah!!” aż rwie się z piersi) :)

Teatr.

Nie jestem feministką. Nie*. Równouprawnienie jest moim zdaniem utopijną bzdurą. Każdy ma pewien zestaw cech, umiejętności i predyspozycji, jedni są stworzeni do pewnych funkcji, inni nie. Akceptuję ten stan rzeczy. Z prawnego punktu widzenia dyskryminacja płciowa czy rasowa powinna być zakazana. Pracodawca, który wartościuje pracowników bo kolorach, upodobaniach czy biuście, powinien być karany. Gotówką czy chłostą, zdecydujcie sami. I wcale nie piszę tego pod wpływem frustracji wynikającej z przedłużającego się braku zatrudnienia.  (@#$@%@!!!!#$@$#$)

Ale nie o moich nerwach chcę dziś pisać. Otóż, jakiś czas temu przeżyłam „dzień sierotki”. Ze ściany urwał się obrazek. Skończył mi się płyn do spryskiwaczy w samochodzie. Naszedł czas wynieść 2 wielkie kartony gratów do piwnicy. Przepalił mi się kabel od monitora. Pobiłam talerz. A na koniec, uderzyłam łokciem w klamkę…

I gdzie tu dramat? Zawsze bez problemu radziłam sobie z takimi dniami. Butelka wina, stary dobry rock’n’roll, lody, potem głupawy film i czekolada – można było zasnąć spokojnie. Ale nie Tego Dnia… Nie mogłam znaleźć młotka. Pomyliłam płyn do szyb z płynem do prania. Naciągnęłam ścięgno. Przestałam używać drugiego monitora. Boję się chodzić na boso po kuchni. I płakałam w poduszkę nad bolącym łokciem.

I tu następuje zwrot akcji i uzasadnienie całego tego wstępu. Nie jestem feministką. Ale do niedawna, byłam kobietą, która sama radziła sobie ze wszystkim. Z wymianą opon. Malowaniem salonu. Skręcaniem szafek. Bólem bez „pocałuję to się zagoi”. Kablami. I przysłowiowym cieknącym kranem. Do momentu, kiedy pojawił się On. Choć to nie jest całkowicie Jego wina.

Z wiekiem i doświadczeniem do każdej kobiety dociera, że mężczyźni lubią te małe gesty, te „męskie”rzeczy, które mogę dla nas zrobić. Możemy być niezależne, wyzwolone (hmm…), silne i równouprawnione. I to ich kręci. Ale tak jak my chcemy być przepuszczane pierwsze w drzwiach, tak i oni chcą zmieniać nam olej w silniku. Świadomość, że ona umie obługiwać wiertarkę i potrafi zorganizować dobrego elektryka czyni ją atrakcyjną, ale na świadomości niech pozostanie. Bo to on chce, w imię pierwotnej mądrości gatunku, być za to odpowiedzialny. I ta jego pierwotna, gentelmeńska mądrość czyni go dla niej jeszcze bardziej atrakcyjnym. „Wiem, że potrafisz, ale pozwól mi to zrobić kochanie”  I jest to układ, na który jestem w stanie przystać.

Bo czym byłaby wycieczka w góry, gdybym ja nie robiła kanapeczek, a on nie znosił z lasu drewna? Czym byłby wypad na zakupy, gdybym nie szukała jego ulubionego piwa, a on nie dźwigał reklamówek? Jak wyglądał by świat, gdybym równouprawniona-ja wymieniała akumulator, a równouprawniony-on nakładał odżywczą maseczkę na twarz? Oboje jesteśmy do tego tak samo zdolni, ale czymże było by życie bez tej odrobiny teatru?

Teraz, gdy nie mieszkamy razem (z powodu odmiennych ścierzek kariery, nie dlatego, że sprzątałam Jego kubki z „dobrą” kawą, i nie dlatego, że zaburzał kompozycję na moim bibliotecznym słupku) muszę przywrócić system do „przed wprowadzką” i zainstalować program „kobieta-do-związku-idealna.exe” w wersji beta. 5 dni – niezależna, silna, równouprawniona. 2 dni weekendu – krucha, potrzebująca pomocy do dźwigania i pełna podziwu dla męskich umiejętności. Już mu wysłałam maila-update’a i najwspanialsze jest to, że sama idea bawi go tak samo jak mnie. Ale fajnie jest się czasem odstawiać teatr, pobawić w tradycyjny dom…

*o feminiźmie i moim do niego podejściu mogłabym rozprawiać godzinami, ale powstrzymam się z dwóch powodów:  1 – niewielka już liczba koleżanek mogła by się srogo obrazić. 2 – nie dojrzałam jeszcze do publicznego naświetlania mojego sekretnego-wrażliwego-słodkiego-ja, Ci co je znają, wiedzą, że jest nie do zniesienia :D

Cisza.

(16.03.2011) „Minęło już tyle dni, kiedy ostatnio pisałaś?” (…) Wiem. WIEM! Liczę te dni, patrze na nie, macham im kiedy odpływają w zmroku. I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nie ma to znaczenia. Pisanie. Jedzenie. Prowadzenie samochodu. Malowanie paznokci. Telefony. Nie będę kłamać, bycie tu i teraz, w tym szarym powietrzu, tym zimnie,  w tych czterech nienagannie otynkowanych ścianach i zawsze świeżym schabie – przytłacza mnie i męczy. Dajcie mi wszyscy święty spokój!!!

Na początku próbowałam to tłumaczyć „syndromem powrotu”. Kiedy pierwsze dni mijają na radości przywitań, uściskach tęsknoty i przyjemności własnego prysznica. Potem są opowieści, pytania, łzy wspomnień i napięcie planów. Mijają dwa, trzy tygodnie. Jeszcze pełna jestem energii, chce mi się malować, sprzątać, przeszywać broszki, umagiczniać zdjęcia. Dziś, na te zdjęcia nie mogę patrzeć…

(22.03.2011) Staram się odpowiedzialnie podejść do rzeczywistości. Uzupełniam życiorys, dopełniam portfolio, up-datuje galerie. Rozliczam rachunki. Przeliczam raty karty kredytowej. Rezygnuje z kina. Dobrze, że On jest przy mnie, cierpliwie znosi moje poranne humory, popołudniowe nerwice i wieczorne chandry.  Ale i to ma swoje granice.

Długo, była we mnie cisza. Ta upiorna, zimna cisza. Kiedy rytmy myśli zwalniają do niewyczuwalnego wręcz tempa, cała zapadam się, imploduje, nie ma we mnie energii. On  to doskonale wyczuwa, coraz rzadziej udaje mi się umknąć jego uwadze, kiedy zamiast generować energię, zasysam ją. Nawet Kot mnie unikał.

(11.04.2011) Koniec!!! Dziś jest ten dzień, kiedy nuda mojej własne egzystencji osiągnęła granicę. Chciałam cierpliwie, grzecznie, honorowo. Koniec z tym!! Nie biorę byka za rogi, bo byk gdzieś w tej ciszy mi umknął! Zaciskam zęby, marznę, przyodziewam bojowe barwy! Dziś jest ten dzień, kiedy cisza się kończy! Musi!! Bo więcej nie zniosę mdławego tempa mydlanych ballad, chcę jazzu, chcę flamenco, chcę hałasu rocka.

Nie wiem, czego dokładnie chcę. Nie wiem, gdzie chciałabym być za miesiąc. Wiem, że On jest ze mną, że kocham i że damy radę. A w hałasie zadymki życia na pewno coś się wymyśli. Przecież tylko przy dynamicznych rytmach naprawdę mogę myśleć. Może skandynawski folk dla odmiany…